Strona:PL Tripplin - Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego.pdf/48

Ta strona została przepisana.

ma, leciałem pionowym kierunkiem ku jakiemuś padołowi i kilka razy o mało co nie zawadziłem o owe ryby.
Wreszcie spostrzegłem wyraźnie, że spadam na jakieś duże, okazałe i rzęsisto oświecone miasto, i że okna wszystkich domów tego miasta, wychodzą na dach, tworząc nie do opisania pyszną łunę światła.
Teraz zacząłem na prawdę myśleć o swym karku, i ciężkiém westchnieniem poleciłem się Bogu. Doszedł mnie natychmiast głos z padołu, jak gdyby przez tubę marynę wypchnięty:
— Nie bój się niczego, Serafinie!
Natychmiast téż jakaś siła odpychająca, działając przeciw sile przyciągającéj, zwolniła mój bieg tak skutecznie, że z każdą chwilą wolniéj spadałem. Nareszcie tak leciuchno szybowałem przez warstwy powietrzne, że wszelka obawa ustąpiła z mej duszy i przypatrzeć się mogłem swobodnie temu, co się podemną na ulicach miasta działo. Ludzie krążyli po nich piechotą, pomagając sobie w biegu skrzydłami, tak jak strusie.
Podemną w środku wielkiego ogrodu, wielki gmach z dużą wieżą, pokrytą kopułą z jednego kawała szkła. W tém obserwatoryum siedział jakiś skrzydlaty Jegomość, w szlafroku i ze szlafmycą na głowie, i spoglądał na mnie w powietrze, da-