nie zabrania surowo tańca, ale które nie zawsze tańczyć się odważają.
Trwała ciągle rozmowa, wesoła, uszczupliwa dowcipna. Lady Campbell mięszała do niéj zajmujące swoje uwagi, vice-hrabia Lantures-Luccs rozkoszne wykrzykniki, a doktor Muller zakatarzone tony i wyuzdane germanizmy.
— W istocie, kiedy nasz markiz nie jest tu obecny, rzekła lady Campbell z ukrytą ironią, pan de Lantures-Luces bywa duszą naszych zgromadzeń.
— I dla czegóż kładziesz pani vice-hrabiego w drugim rzędzie? spytała jedna baronowa.
— Zaiste, dodała żona para, to porównanie nie ubliża w niczém markizowi.
— Ah! panie!... panie!... wyjąknął Lantures-Luces; przez litość... dajcie mi pokój. Za nadto kocham markiza, iżbym śmiał mniemać...
— Zbyteczna skromność, vice — hrabio!.... Pan zawsze masz jakąś dowcipną powiastkę w pogotowiu...
— Jakąś ujmującą anegdotkę...
— Jakiś żarcik w dobrym guście...
Vice-hrabia nadymał się czczą radością. Nie wiedział co się z nim dzieje; był w niebie.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/114
Ta strona została przepisana.