To ostatnie słowo zamiast przynieść pociechę, wycisnęło łzę z oczu miss Maryi Trewor.
— Po cóż ta słabość! zaczęła znowu lady Campbell; widząc że kobiéta płacze, mężczyzna wierzy zawsze w resztę czułości... a ty już go wcale nic kochasz, wszak prawda? dodała z prawdziwą obawą.
Marya nie odpowiedziała.
— Ja kto miałażbyś go jeszcze kochać? mówiła daléj lady Campbell. Biédny Frank! Przybycie do Londynu naszego niepokonanego markiza jest wielkiém dla niego nieszczęściem.
Dowcipna kobiéta nie mówiła nic więcéj, i pomyślała, że bez niéj siostrzenica byłaby się zaparła głosu swego serca, że napróżno i w ukryciu walczyłaby przeciw swéj miłości dla markiza, że z bojaźni zaślubiłaby Franka Percewal, że byłaby nieszczęśliwą, a może winną...
Wyobraźnia jest rzeczą przewyborną! Lady Campbell nigdy jeszcze nie była tyle z siebie zadowoloną; miss Trewor zaś nigdy więcéj nie cierpiała.
Lord Trewor z otwartém i uradowaném sercem przyjął Franka Perceval, sam go przedstawił córce; ale tu scena się zmieniła. Marya
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/117
Ta strona została przepisana.