— Ustąp pan na bok, rzekł rozgniewany Frank.
Ślepy zwrócił ku się niemu i wpoił weń swój nieruchomy martwy wzrok.
— Czy pan do mnie mówisz? spytał uprzejmie.
— Do pana i dziwną zdaje mi się rzeczą!...
— No, no! kochaneczku, zawołał Lantures-Luces zanosząc się od śmiéchu: po jakiéjż trawie chodziłeś dziś wieczór?... Miałżebyś ochotę pokłócić się z sir Edwardem Makenzie, niewidomym?...
— Bardzo przepraszam, szepnął Frank gryząc się w usta, i oczami szukał Rio-Santa, a ślepy tymczasem odpowiedział łagodnie:
— To ja owszem winienem prosić pana o przebaczenie.
Rio-Santo znikł w tłumie.
— Miałżeby to być: nikczemnik? spytał Frank sam siebie. — Spojrzeniem przebiegł salony. Dziwiło go to, że markiz tak skwapliwie korzystał ze sposobności wymknięcia się, jaką mu traf nastręczył.
— Miałżeby to być nikczemnik? powtórzył; o jakżebym pragnął znaleźć go odważnym!...
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/133
Ta strona została przepisana.