że sama nawet nienawiść, albo co jeszcze gorsza, zazdrość, nie mogła tam pomieścić szlachetnéj i spokojnéj twarzy Rio-Santa. Frank mniemał że był w błędzie, a sądził tém pewniéj, że się myli, gdyż byłoby szaleństwem przypuszczać najmniejsze nawet prawdopodobieństwo. — Okropne nieszczęście spotkało go niegdyś wśród najszczególniejszych okoliczności. Człowiek, który główną grał rolę w téj przerażającéj dramie (późniéj ją czytelnikowi opowiemy) i Rio-Santo podobni byli do siebie, jak największy nędznik podobnym być może do księcia. Frank odepchnął od siebie wszelkie podejrzenie. Za nadto miał nowych powodów do nienawidzenia markiza, iżby potrzebował przywięzywać wstręt swój do wątpliwych hypotez ugruntowanych na dawnéj zniewadze.
Dla tego téż z całą duszą oddał się obecnemu gniewowi, który nie przybrał fałszywego kierunku i cały koncentrował się na markizie, zostawując Maryę na stronie, któréj słaby charakter i zawisłość dostatecznie Frankowi były znane.
Nakoniec Rio-Santo wstał dla przypatrzenia się balowi i złożenia damom winnego uszanowania. Frank niecierpliwie oczekujący tej chwi-
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/138
Ta strona została przepisana.