stwie znaczną liczbę nocnych naszych flisów z Tamizy.
A tak byli tam: barczysty Tom Turnbull, który przy świetle dzienném, wyrzec to trzeba na jego pochwałę, miał minę wyuzdanego łotra; gruby Charlie wioślarz łodzi admiralskiej którą wczoraj wieczór dowodził poczciwy kapitan Paddy O’Chrane; Patrick, Saunie szczekacz, Ślimak miauczarz i inni, których nazwisk jeszcze nie wymieniliśmy.
Brakowało tylko samego poczciwego kapitana, jego niebieskiego fraka z czarnémi guzikami, żółtych spodni i laski nie dawno uratowanéj od zatonięcia.
Biurem, do którego się zgromadzili, był wielki pokój na dwoje kratą przedzielony, po za którą wisiała gęsta zielona zasłona. W kracie téj były małe okienka, a nad jedném z nich czytano wyraz: Kassa.
Naszych trzydziestu sześciu zuchów umiało przeczytać ten magiczny wyraz.
Zasiedli w milczeniu drewnianą ławkę ustawioną w około pokoju. Ten tylko który przyszedł na ostatku, nie mogąc znaleźć miejsca na ławie stał w framudze i przytykał nos do szyb, które okrywała gęsta warsta krédy.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/165
Ta strona została przepisana.