zyonomia wyrażała zarazem pewien rodzaj wrodzonéj dobroduszności,
nieograniczonej chciwości i zatwardziałéj obojętności, wyrytej na wszystkich prawie czołach dzieci gminu londyńskiego.
Takim był nasz człowiek w chwilach spoczynku; ale skoro się poruszył, cały ogół jego osoby pokrywała nowa warsta odrażającéj brzydoty. Ruchy jego miały w sobie cóś niegodziwego, a drgające zmarszczki przy ustach, nagle dziwaczne tworząc linie, nadawały twarzy charakter okropnego zuchwalstwa i potwornéj hypokryzyi.
Nim powiemy nazwisko jego, znane już czytelnikowi, dodamy jeszcze jeden rys jego oryginalności: wszędzie, w spodniach, w bluzie, w kamizelce, a nawet w koszuli, miał on kieszenie; sama bluza liczyła ich pięć. Główna, będąca w miejscu niezwyczajném, wychodziła od pasa sięgając połowy goleni z przodu i była szczelnie wyłożona podwójną skórą. Inne, obszerne i starannie uszyte, ukrywały się gdzie mogły.
Człowiekiem tym był Bob-Lantern, znany nam zbójca z Temple-Church.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/167
Ta strona została przepisana.