W téj chwili stało się cóś dziwnego. Wszyscy oblegający, oprócz Toma Turnbull i Charlie, nagle przejęci zostali zimnym dreszczem jak Bob-Lantern cofnęli się po za kraty, zostawując trupa Sauniego rozciągniętym na stole. Kaźdy ukrył się jak mógł najlepiéj, a spuściwszy nos na kwintę, (jak mówi przysłowie) wszyscy wyglądali jak dzieci schwytane na uczynku przez srogiego professora.
Przyczyna trwogi była następująca:
Na odgłos strzału pistoletowego, który zapewne nie dał się słyszeć na ulicy, ale mocno rozległ po wnętrzu czworobocznego domu, człowiek w czarnéj masce pokazał się na schodach i spojrzał w dół, potém nie mówiąc ani słowa zeszedł po stopniach.
Wszyscy go widzieli, wyjąwszy Charlie i Toma mocno zajętych.
Zamaskowany człowiek niedbale zapytał kassyera:
— Co znaczy ten hałas panie Smith? potrzebuję spoczynku... Niech tu będą cicho!...
Turnbull i Charlie usłysawszy ten głos, natyczmiast puścili swą ofiarę i spojrzeli w górę, a potém cofnęli się drżąc od stóp do głów.
— Jego Wielmozność! zawołał Tom.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/176
Ta strona została przepisana.