Bob wsunął rękę pod koszulę i pogłaskał rękojeść noża, który go nigdy nie opuszczał. Jednocześnie wyprostował swe kabłąkowate nogi, oczy mu się zaiskrzyły; Turnbull zbladł i mniemał że nóż tkwi mu już w żebrach.
Ale Bob-Lantern zastanowił się i spokojnie w kąt odszedł. Postrzegł, że pan Smith odsunął pięć gwineów i zmięszał je ze złotem leżącém na drugim końcu biórka.
Turnbull postrzegł to również. Zrazu chciał rzucić się na pana Smith. Jednak zaniechał tego.
— Gdybym się nie lękał Jego Wielmożności, który jest istnym djabłem, lub może czém gorszeni jeszcze, mruknął, wpakowałbym ci w czaszkę twoje zielone okulary, nędzny służalcze!
Pan Smith może to słyszał, ale udał że nic nie słyszy.
Ostatnie pięć gwineów pochwycono w chwili gdy się dało słyszeć ostatnie nazwisko.
— Teraz, rzekł pan Smith, wskazawszy na ciało Sauniego, uwolnijcie mię od tych zbójeckich resztek, i na drugi raz miejcie rozum.
— Trzebaby worka panie Smith, odpowiedział Turnbull, i słomy dla zapakowania... biednego Saunie!
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/182
Ta strona została przepisana.