Pan Smith zadzwonił na Mikołaja, który przyniósł worek i słomę. W parę minut nieszczęśliwy Saunie, należycie słomą okręcony podobnym był do paczki z jakim towarem.
— W tym stanie Tom Turnbull wziął go na swe kościste barki.
W biurze pozostał tylko pan Smith, Mikołaj i Bob-Lantern.
— A ty co tu robisz? spytał go pan Smith.
— Czekam, odpowiedział Bob; Jego Wielmożność rad ze mną pomówi.
— Z tobą?
Bob rzucił po pokoju wzrok pełen naiwnej impertynencyi.
— Zdaje mi się, kochany panie Smith, że oprócz mnie nie ma tu nikogo, odrzekł.
— I czegóż Jego Wielmożność może żądać od ciebie?
— Tego, lub owego, kochany panie Smith... może zapyta jak się ma moja rodzina... Ale to niezawodna, że czeka na mnie!
— Mikołaju! idź zapytaj, czy Jego Wielmożność życzy przyjąć tego łotra.
— Nie, nie! przerwał Bob; u mnie wszystko prędko idzie, ja nie lubię długich ceremo-
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/183
Ta strona została przepisana.