Pan Edward zapewne ten argument uznał stosownym, bo przychylnie kiwnął głową.
— To dobrze, rzekł, proś pana Smith, aby ci zapłacił.
— Wolałbym raczej, jeśli to wszystko jedno, odpowiedział zakłopotany Bob-Lantern, dostać wprost z ręki Waszéj Wielmożności.
— A to dla czego?
— Zycie okropnie drogie, a...
— I cóż?
— A pan Smith powie, że mi już raz zapłacił.
Pan Edward rzucił mu dwa suwereny i dał znak odejścia.
Bob-Lantern pocałował dwie sztuki złota, jak to czynią żebracy odbierający jałmużnę.
— Niech was Bóg błogosławi! rzekł.
A odchodząc dodał:
— Kilka nędznych szyllingów, kiedy kwestarkom daje dziesięcio-funtowe banknoty; to niesprawiedliwie... Możeby chłystek był wspaniałomyślniejszym!... Kaducznie chce mi się tego sprobować....
Pan Edward pozostał na swéj sofie i ciągle patrzył w okno, którego szyby szczelnie teraz
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/189
Ta strona została przepisana.