— Moi dobrzy panowie... zaczął Bob ze zwykłą sobie pokorną minką, kiedy mówił do silniejszych od siebie.
Ale nie potrzebował silić się na wymowę. Tulipp trzymający jeszcze w ręku długą zabłoconą szczotkę, rzucił się odważnie między zgromadzonych i czarnym deszczem pokropił na prawo i lewo; dzierżawcy, dostawcy i faktorowie klnąc cofnęli się.
Bob spiesznie korzystał z otwartéj drogi i przeszedł kłaniając się na wszystkie strony.
— Zamknij drzwi, rzekł pan Paterson nie obracając się.
Bob uczynił to.
— Przystąp, rzekł znowu intendent.
Bob przystąpił.
Pan Paterson był to człowiek średniego wzrostu, skłonny do tycia, rzadkie i bez koloru włosy okalały bladą twarz jego, na któréj środku promienił się rubinowy nos. Fizyonomia pana Paterson wyrażała w ogóle odrażającą prawie, grubijańską spokojność. Oczy jego były bez żadnego wyrazu. Usta płaskie i ściśnione, gdy mówił wykrzywiały się i drgały, jakby słowa bodły gardło, z którego wychodziły.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/237
Ta strona została przepisana.