Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Cóś tak nakształt siedmnastu... może ośmnaście... Ah! Wasza Wielmożności, świeża jak wiśnia, wysmukła jak trzcina, układna, grzeczna, blondynka, skromniutka...
— Ta, ta, ta, ta! przerwał intendent; a gdzie mieszka?
— To należy do towaru, odrzekł Lantern, podle się uśmiechając. — Ulica i numer, to połowa interesu... a zresztą milord... jak to pan powiedziałeś... milord nie ma apetytu.
— Słuchaj, poczciwy Janie, zaczął Paterson.
— Bob, jeśli się podoba Waszéj Wielmożności.
— Jack, Bob, albo Jan, wszystko mi jedno mój chłopcze; ale nie przeszkadzaj mi... można by sprobować jeszcze ostatni raz... jeżeli jest tak ładna jak powiadasz...
— Tysiąc razy ładniejsza!
— Może milord zakocha się w niéj skoro ją obaczy.
— Niech mię Bóg skarze, jeśli to nie nastąpi.
— Trzeba sprobować.
— I ja tak mniemam.
— Prócz tego, od czasu jak milord zmienił swój sposób życia, mój kredyt upada. — Czy uwierzysz dzielny Jakóbie, że jego Wielmoż-