Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/241

Ta strona została przepisana.

ność przed kilku dniami żądał odemnie niektórych wyjaśnień co do swoich interesów.
Bob niby mocno się zdziwił.
— Czy to być może? rzekł bez uśmiechu.
— Tak jest w istocie... Czas aby powrócił na dawną drogę. Chciałbym widzieć tę dziewczynę.
— I owszem!
— Czy można jutro?
— Kiedy tylko Wasza Wielmożność zechce.
— Cóż chcesz za to?
Bob cofnął się od kominka i oparł się łokciem o gzems jego.
— Powiem panu jéj nazwisko, jéj adres, a pan wyliczysz mi trzydzieści suwerenów złotem, odrzekł.
— Głupiś, Szanowny Janie! zawołał intendent. Trzydzieści suwerenów za sam adres!
— I za nazwisko... za nazwisko i adres najpiękniejszéj w Londynie panienki. Czegóż więcéj potrzeba? Na resztę Wasza Wielmożność ma dosyć pieniędzy!
— Ale trzydzieści suwerenów.
— To prawie darmo... Kiedy ją pan zobaczysz, powiesz pan: głupi ten biédny Bob-Lantern. Ona warta sto gwineów.