Jakiś przyzwoicie ubrany jegomość zatamował mu drogę, właśnie gdy się zwracał na Finch-Lane; Bob chciał mu ustąpić z drogi, ale ten jegomość dał mu znak, aby zatrzymał się, i francuzkim akcentem zapytał:
— Przyjacielu, gdzie tu kościół Śgo Pawła?
— To piękny kościół, zimno odpowiedział Bob.
— Czy nie mógłbyś wskazać mi do niego drogi?
— Eh! eh! rzekł Bob, to nie łatwo; ale za dwa szyllingi powiém panu którędy masz iść.
— Dwa szyllingi, zawołał Francuz; za jedno słowo!...
— No, no, daj pan jeden szylling, panie Francuz...
Bob wyciągnął rękę, cudzoziemiec włożył w nią szylling, klnąc angielską gościnność.
— Dobrze, rzekł Bob... A więc milordzie nie zmieniaj drogi, o sto kroków przed sobą ujrzysz drzwi do kościoła Śgo Pawła.
— A więc ja tam szedłem? spytał Francuz.
— Prościuteńko, milordzie.
Bob odszedł na bok i zginął w tłumie, zostawując zdziwionego i zmartwionego Francuza.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/244
Ta strona została przepisana.