Stary Jakób podbiegł do okna i spojrzał na dół:
— Jego Wielmożność! wymówił z cicha i ciężko upadł na ziemię: Mors ferra nostra mors!
Zemdlał.
Gdy przyszedł do siebie, leżał na tém samém miejscu gdzie upadł. — Nikt go nie myślał podnieść.
Z osłupiałym i obłąkanym wzrokiem przebiegł pokój. Niebyło w nim nikogo.
Wspomnienie tego co zaszło kręciło mu się w głowie, nic nie pojmował. Miał jakieś niepewne wyobrażenie o straszném i wielkiém nieszczęściu, ale nie mógł, albo może nie śmiał rozjaśnić ciemnéj otchłani swego rozsądku, bo czuł że światło za nadto go paliło.
Gdy tak sam od siebie usuwał wszelkie wyjaśnienie, oczy jego padły na genealogiczne drzewo, wkoło którego obiegała łacińska dewiza Percewalów. Serce mu się ścisnęło jakby piorunem rażone.
— Wasza Wielmożności! wrzasnął przeraźliwie: pojedynek... krew!... widziałem trupa Franka Percewal!...
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/258
Ta strona została przepisana.