Szybko zbliżył się do Stefana i szepnął mu cóś do ucha. Z téj chwili korzystając, Rowley schylił się i podniósł przydeptaną szarpię.
Potem spojrzał na doktora. Ten nieznacznie mrugnął. Rowley zrozumiał i umknął.
— To niepodobna! rzekł Stefan, odpowiadając staremu słudze.
— Niepodobna, mówisz Wasza Wielmożność?... a więc! bodajbym miał skórę zedrzeć z tego łotra, wynajdę tę flaszeczkę...
Obrócił się ku Rowleyowi; Stefan naśladował go. Wtedy dopiero postrzegli jego ucieczkę.
— I cóż! Wasza Wielmożności, zawołał Jakób; czy mi pan teraz wierzysz?
Stefan wlepił przenikający i surowy wzrok w doktora.
Doktor Moore założył ręce na piersi i stał nieporuszony, wytrzymując to spokojne i pogardliwe spojrzenie.
Był to człowiek blizko czterdziesto-letni, wysoki i dobrej tuszy. Na łysem nieco czole jego malowała się wyniosłość i rozum. Przenikliwemu oku umiał w razie potrzeby nadać spojrzenie godne i niezachwiane, ale także czasami
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/267
Ta strona została przepisana.