Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/288

Ta strona została przepisana.

— Nierozsądne, dziecię! przerwał markiz okrywając pocałunkami białą i bladą rękę Ofelii.
Zamilkła; wilgotne oczy jéj oschły i znowu pałać zaczęły. Trudny i przerywany oddech gwałtownie wzruszał zachwycającymi rysy jéj łona...
W pałającém oku Rio-Santa była teraz miłość, miłość prawdziwa. Człowiek nagłych wrażeń, uległ teraz chwilowemu wpływowi. Przyszedł odegrać komedyą, i jak aktor na seryo biorący rolę, któréj się wyuczył, na prawdę uległ swéj namiętnej fikcyi. Kochał.
Lady Ofelia nasyciła się tą chwilą szczęścia i mocno je chwytała z obawy, aby nie zniknęło to jéj złudzenie.
— O! nie... nie! rzekła nakoniec, nie bacząc, że sama własna myśl wyjawia; nie zdradzę go!... Cóż mię obchodzą ci ludzie i ich cierpienia?... On mię teraz kocha... teraz nic nie powiém... nic!
Przez pół przymknięte jéj oczy już nic nie widziały. Myśl pływała w niepewnych marzeniach.
Rio-Santo przeciwnie słyszał każdy jéj wyraz. Brwi mu się zmarszczyły, a na środek czoła zaczerwionego wystąpiła biała prostopadła blizna. Usta jego drżały nie wydając żadnego