Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/292

Ta strona została przepisana.

przeszkodą... ale to dziecko znieważyło mię jak człowiek i powinienem był ukarać je...
— A więc to ty! przerwała hrabina.
— Wiedziałaś o tém?... Ah! milady, to co nazywasz twą miłością, ma jednak wszelkie pozory nienawiści!... Tak jest, to ja... ale karząc go, jeszcze miałem litość... bo zamiast zabić bez miłosierdzia, jak miałem prawo i jak mi nakazywał własny interes, uczyniłem go tylko niezdolnym do walki.
— Otoż to szlachetnie milordzie i wspaniałomyślnie! rzekła hrabina z zapałem; niestety! są jeszcze w tobie wzniosłe uczucia i to właśnie gubi mię!
— I do czegóż mi posłużyła moja łaskawość? zaczął znowu Rio-Santo. Dałaś mu wczoraj rerndez-vous... Mniemał, że znajdzie tu sposób szkodzenia mi... Nie zaprzeczaj pani temu... i najpiérwszą jego myślą skoro wrócił do życia, które mi winien, było wysłanie do pani swego powiernika. Ale cóż cię zmusza Ofelio do zgubienia mię?... Pragniesz zemsty... Jestem nieszczęśliwszy jak ty!
— Nie, milordzie, nie, odpowiedziała hrabina, ja nie pragnę zemsty... Nic mi nie każe gubić cię... Traf... albo raczéj gniew twój nie-