Nakoniec na wyższych galeryach, poczciwy kapitan Paddy O’Chrane, sztywny jak woskowa świeca, wznosił swą głowę à la Titus, o pół trzecia stopy po nad upomadowanym zawojem czerwonéj mistress Burnett, któréj rozpięta suknia, dzięki małemu Ślimakowi, co ukradł spinkę, dozwalała kształtom jéj przedstawiać się w całym ich przerażającym rozmiarze.
Paddy odpowiadając jak przystoi dobrze wychowanemu Irlandczykowi na zapytania mistress Burnett dotyczące widowiska i aktorów, ani na chwilę nie spuszczał oka z loży księcia Yorku. Loża ta ciągle była pusta, a poczciwy kapitan mógł mniemać przez chwilę, że następujący między-akt przejdzie mu na słodkiéj rozmowie z ukochaną szynkarką.
Ale w chwili spadnięcia zasłony, drzwi loży otworzyły się z łoskotem i weszła tam lady B*** pokryta brylantami, wytrzymując krzyżowy ogień tysiąca lornetek, które na jéj dostojną osobę wymierzono.
Paddy westchnął głęboko.
— Moja kochana, moja droga mistress Burnett, do djabła! możebyś zjadła pomarańczę?
— Czy pan masz je przy sobie, panie O’Chrane?
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/338
Ta strona została przepisana.