Po niéj znać było przebudzenie. Galatea zadrgała, ale jeszcze przed pocałunkiem Pigmaliona.
Ten bowiem uśmiech bozki, tylko nadziei potrzebował do zakwitnięcia; nadzieja także roznieciła ogień w duszy, którego światło w oku się przebijało.
Zuzanna czekała. — I jakże zbytek zdawał się jéj być upajającym i słodkim! I jakże łagodném zachwyceniem napoiła ją ta niemiecka harmonia, która z hałasem, czczo i niezrozumiale, obija się o twardą błonę angielskich naszych uszu!
Nie postrzegła jeszcze Briana, który w prost pod nią, roztargniony i obojęny, słuchał nędznych dowcipkowali vice-hrabiego Lantures-Luces i nierozsądnych przycinków jego towarzyszy. Lecz wiedziała, że go ujrzy, że z nim mówić będzie.
Ale o czém? Zuzanna nie zadawała sobie wcale tego pytania. Przy sposobności umiała iść w zawody co do przebiegów z jakim dyplomatykiem, że także umiała jak dziécię wierzyć na ślepo.
Było to po części skutkiem jéj natury, a raczéj skutkiem dziwnéj szkoły, w jakiéj los kazał jéj przepędzać dziecinne lata.
Poznamy z czasem historyą Zuzanny.
Hrabina nie mogła oderwać od niéj swego wzroku.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/344
Ta strona została przepisana.