— On przyjdzie, rzekł jéj jakiś głos do ucha — wkrótce!
Zuzanna obróciła się. Nie było za nią nikogo, ale obszerny ekran zasłaniający sąsiednią loże zaczął się poruszać i zdawało się Zuzannie, że przez jego szczeliny dostrzegła nic nie mówiącą twarz ślepego Tyrrela.
Pochyliła się aby lepiéj mogła widzieć, ekran przestał się ruszać.
Tymczasem poczciwy kapitan Pady O’Chrane, zamiast kupić pomarańcz obiecanych czerwonéj i zbyt łatwowiernéj szynkarce z pod godła Korony, wyrachowanym krokiem zeszedł po głównych schodach teatru i dostał się do przysionka.
Schodząc często drapał się w prawe ucho, co było pewnym znakiem kłopotu, mruczał pod nosem jakąś jeremiadę, w któréj najprzeciwniejsze epitety zdziwione znalazły się obok siebie. Przy tém, jakby dla punktuacyi w swéj mowie, według zwyczaju, prosił djabła aby go raczył łaskawie porwać.
Djabeł jednak udał że nie słyszy, bo nie chciał bez wątpienia dwa razy obciążać się irlandczykiem, który prędzéj lub późniéj, bez opłaty porto przybyć miał do piekła.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/357
Ta strona została przepisana.