Kapitan przeszedł Bow-Street i zatrzymał się na rogu Before-Lane.
— Człowieka zręcznego! mruknął; do djabła! jeżeli teraz nie znajdę podobnego w okolicach Cowent-Garden!... ja pamiętam, niech mię Bóg skarze! żem kiedyś był równie zręczny, jak kto drugi... Ale człowieka pewnego... To znowu inna rzecz!... Jest wprawdzie ten odrażający szelma, mój stary przyjaciel Bob, któryby skradł język gadatliwéj kobiéty, nimby nawet mogła powiedzieć: „łaskawy Boże!“ to na honor czysta prawda!... Ale powiedzno mu tylko, niech ci odda ten język... lub coś innego co skradnie... to wszystko jedno co chcieć aby mi oddał moję fularową chustkę!
Kapitan smutnie wzruszył ramionami, na wspomnienie o swéj chustce.
— Co do téj godnéj litości żaby, małego Ślimaka, tego ukochanego dziecięcia, bez wątpienia nie podobna znaleźć więcéj przewrotnego i szkodliwego zwierza... Ten daleko zajdzie, na szatana! ręczę za to. Ale to za młode, aby mogło pracować publicznie przy świetle żyrandolów... Już to musi być gdzieś napisano — albo niech mię piorun trzaśnie! — że ile razy idę z mi-
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/358
Ta strona została przepisana.