Drzwi loży znowu się otworzyły. Wszedł nowy gość. Brian, który już pożegnał hrabinę i miał odchodzić, nagle się opamiętał, i bez ceremonii usiadł przy Zuzannie.
Hrabina rozmawiała teraz z nowo przybyłym.
Mogło to uchodzić za prawdziwe sam na sam.
Brian milczał przez kilka sekund. Wlepił w Zuzannę dziwny, silny i nieprzerwany wzrok.
Biédna dziewica drżała pod tém spojrzeniem, co kruszyło jéj silną naturę, co ją poskramiało i czyniło niewolnicą. — Tysiące powikłanych myśli tłoczyło się jéj do głowy, a serce głucho biło w piersi, jakby nagle wzdęte nie mogło już pomieścić w sobie zbytku powietrza.
— Jakże pani jesteś piękna! rzekł nakoniec Brian poważnie i smutno. Lepiéj byłoby żebym pani był nie widział.
Zamilkł i ujął rękę Zuzanny, która jéj wcale nie cofnęła.
— Nie lękam się śmieszności, mówił daléj, jeżeli mię oszukano dla naśmiewania się potém zemnie, mniejsza oto... poprzestanę na twojém pani przebaczeniu, o które z góry błagam... Powiedziano mi, że mię pani kochasz.
— Prawda, odpowiedziała Zuzanna.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/375
Ta strona została przepisana.