Z pod oka patrzył na wszystkich obecnych, kaszlał, pluł, ucierał nos, ale napróżno. Nikt nie dawał na niego uwagi.
A jednak zatknął w dziurkę od guzika szeroki kawałek żółtéj atłasowej wstążki, niepodobnéj do wstęgi żadnego ze znanych orderów.
Czyby sobie z niego żartowano? zaczął się tego obawiać. Gorzko żałował kulawych ławek pod fajką i garnkiem, zarosłego podbródka pięknéj Madge, a nawet głupiego spojrzenia swego szwagra Mich.
Nudził się. Nie mógł nawet miauczeć dla przepędzenia czasu!
Z rozpaczy zażądał szklanki piwa. Podano mu lodów.
Ślimak nigdy jeszcze nie jadł lodów. Łatwo więc pojąć, że byłby w sposób bardzo nieprzyjemny objawił swoje niezadowolenie, gdyby nie jeden jegomość, który rozbroił gniew jego.
Jegomość ten dotknął mu palcem piersi w miejscu gdzie jaśniała żółta wstążka.
— Pójdź za mną, rzekł po-cichu.
— Jak to, pójdź za mną! odpowiedział Ślimak dumnie, wyprężając krótką swą postać; do djabła! pan lubisz oryginalnie żartować!
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/394
Ta strona została przepisana.