Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/396

Ta strona została przepisana.

Jegomość po trzykroć zakołatał do drzwi sąsiedniéj loży. Otworzono, a Ślimak nagle z tyłu popchnięty znalazł się w zupełnéj ciemności.
Miejsce w którém się znajdował, było widocznie lożą, lecz tak szczelnie ekramem zasłonioną, że najmniejszy nawet promyk jarzejącego w sali światła nie mógł się do niej przecisnąć.
Przez minutę panowało głębokie milczenie. Ślimak usłyszał tylko wstrzymywany oddech kilku ludzi. Zadrżał z bojaźni.
— Uważam, że drżysz, dziécię familii, rzekł głos cichy i zmieniony. Jeżeliś tchórz, ruszaj precz!
— Niech mię Bóg skarze, milordzie, odpowiedział Ślimak, jestem człowiekiem! Ale lubię widzieć, dzień przed sobą... Cóż nakoniec mam czynić?
— Milczéć.
W téj chwili ujęto go za ramię. Przyprowadzono na przód loży. — Jakaś ręka dotknęła ekramu, w środku którego pokazał się natychmiast punkt jasny.
— Przyłóż oko do tej dziury, powiedziano.
— Ślimak usłuchał.
— Patrz wprost przed siebie! w piérwszéj loży przed sceną cóż widzisz?