— Eh! dla Boga! patrona z Finch-Lane!... tego co płaci... Pana Edwarda.
— Nie ma go tam.
— Jeżeli tak, mniejsza o to, że nie miałem ani kawałka świecy... Z Jego Wielmożnością pragnąłbym spotkać się twarz w twarz.
— Niektórzy co go widzieli mimo jego woli, rzekł bufetowy jegomość poważnie i zwolna, potrafili dobrze milczeć...
— Czy okupiono to milczenie?
Jegomość potwierdził skinieniem głowy.
— Gwineami? dodał Ślimak.
Jegomość wyjął z zanadrza mały puginał z do brze wyrobioną i piękną klingą.
— Nie... nie gwineami, rzekł.
Ślimak bojaźliwém spojrzeniem ścigał rękę dżentlmena, która ukrywała mały puginał pod atłasowy kołnierz jego kamizelki.
— A teraz, rzekł jegomość, czy pamiętasz dobrze coś widział?
— Doskonale milordzie!
— Na prost jakaś lady, ręka i pierścień; z drugiéj strony inna lady i jéj ramiona... piękne ramiona, milordzie!
— Słuchaj!
Nieznajomy wziął go za rękę i mówił z nim blizko dziesięć minut, powtarzając kilka razy
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/400
Ta strona została przepisana.