— Milady, rzekł kłaniając się z uszanowaniem, milord książę przysyła mię do Jaśnie Wielmożnéj pani z tym oto biletem.
Podał list. Lady B*** wyciągnęła rękę dla wzięcia go. Ślimak schwycił ją gwałtownie i z niepojętą zimną krwią zerwał pierścień będący na serdecznym palcu. Dobrze widział, dobrze słyszał, nie omylił się.
Lady B*** bez przytomności prawie rzuciła się za nim, ale tuż na samym progu wpadła na ślepego Tyrrella, albo raczéj na nieszczęśliwego sir Edwarda Mackenzie.
— Puść mię pan! zawołała — puść!... złodziéj, złodziéj!...
Biédny ślepy usuwał się wprawdzie z drogi jak mógł, ale fatalność i tu wdać się musiała. Lady B*** i on podobni byli do dwóch ugrzecznionych przechodniów, którzy na wązkim chodniku, chcąc sobie wzajem ustąpić, znajdują się wspólnie raz na téj, drugi raz na drugiéj stronie i tym sposobem przez długi czas tamują sobie drogę. Ilekroć lady B*** rzucała się w prawo, sir Edward naśladował ją i ilekroć znowu na lewo, zawsze znajdowała na swéj drodze tego człowieka w istocie godnego litości.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/403
Ta strona została przepisana.