Gdy vice-hrabia de Lantures-Luces wymówił w loży lady Campbell imię Franka Percewal, zadziwił go niezmiernie skutek, jaki to imię sprawiło. Rio-Santo zadrżał jak lew spoczywający, który przez gęste swe kędziory uczuje, że go bodzie żądło ossy; lady Campbell straciła uśmiech i zmarszczyła brwi; miss Trewor nagle podniosła piękną swą pochyloną głowę i zwróciła na vice-hrabiego chciwie zapytujące spojrzenie.
Lantures-Luces nie nawykły takie sprawiać wrażenie, zamilkł, aby być tém bardziéj pożądanym.
A więc, milordzie, rzekła miss Marya; i cóż?
Rio-Santo opuścił miejsce, które zajmował obok młodéj dziewicy i przysunął się tuż do vice-hrabiego Lantures-Luces.
— Na honor nie żartuję, rzekł ten ostatni, to bardzo smutny przypadek.
— Na, imię Boga, panie!... zawołała znowu Marya, któréj rozpacz obudzała litość.
— Czy pan powiesz raz przecie? sucho przerwała lady Campbell.
— Powiém pani, powiém... Ten biédny Frank miał pojedynek.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/413
Ta strona została przepisana.