A jednak nie zgasiła jeszcze świécy, nie zapaliła nocnéj lampy, nie szukała w miękkiém postaniu schronienia przed ostrym chłodem wieczoru. Oczy jéj jaśniały nieobjawiając żadnego znaku senności, chociaż zwykle o téj porze dobrze już zasypiała.
Czuwała i zdawała się oczekiwać, niespokojna, czyjegoś przyjścia. Za lada szmerem na ulicy słuch jéj chciwie się natężał, i od czasu do czasu składała małe rączki, jakby do żarliwéj modlitwy.
Od samego bowiem rana Stefan Mac-Nab nie wrócił do domu matki. Nic o nim nie słyszano; już była północ, Anna nie wiedziała co ma o tém sądzić.
Niekiedy spoglądała na Klarę, jakby jéj snu zazdrościła, lub jakby ją obudzić chciała dla rozmowy, dla podzielenia swéj niespokojności i aby niedzwigała sama ciężaru tłoczącego jéj serce.
Klara ciągle spała, niekiedy we śnie wymawiała niezrozumiałe słowa, a gdy biały promień woskowéj świécy padał na jéj oblicze, widzieć można było jak perlące się kropelki potu powoli osychały na pałającém jéj czole.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/426
Ta strona została przepisana.