— Jaki Tom? spytał Mich, któremu zaczynało się mięszać w głowie, w miarę jak mu się krew rozgrzewała.
Bob nacisnął mu palcem ranę, którą miał pod uchem.
— Przez Boga żywego wszakże on ci to zrobił! mruknął; ten szelma Tom Turnbull!
Na to imię Mich zadrżał konwulsyjnie i tak mocno uderzył pięścią w stół, że wszystkie szklanki i kubki podskoczyły.
— Gdzie on jest? gdzie! zawołał; ah! tą rażą zabiję go!
— O bodajbyś mówił prawdę! pomyślał Bob.
Ślimak klaskał w dłonie i wszelkiémi tonami powtarzał, że bal wnet się rozpocznie. Nie mylił się. Tom Turnbull usłyszał pogróżkę Micha; wstał i zawołał go po imieniu. W chwilę potém szynkownia była widownią zamkniętych szranków. Wszyscy goście z pod fajki i garnka utworzyli niby galeryą wkoło pola bitwy oczyszczonego staraniem Boba-Lanterna. Po za mężczyznami widziano stojące na ławkach, które Peg-Witch przyniosła, rudą Assy i Loo, które śpiewały ciągle jednotonnym i chrapliwym głosem. Madge, rozumie się, zajęła miejsce między mężczyznami. Jéj kapelusz, kaftan, bóty, fajka
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/441
Ta strona została przepisana.