— HejJ Bob, Pójdź tu łotrze! zawołał Bishop.
— Wasza Wielmożność raczy darować, odpowiedział Lantern; zdaje mi się, że się znamy...
Za chwilę powrócę... jest tam w drugiéj izbie niezmiernie kapryśny jegomość... Nie najlepiéj wychodzi, kto go niecierpliwi.
Bob! brudna szelmo! zawołał znowu Bishop; pójdź tu!
— Zaczekam, mruknął intendent hrabiego de White-Manor.
Bob spiesznie wrócił do kantoru.
— Oto jestem, mój zacny panie Bishop, rzekł; jest tam jeden dżentlmen, który na mnie czekał, ale panu daję piérwszeństwo, bo tak należy.
— Tak należy, powtórzył Bishop. Czego mi nie dają to biorę sam, przyjacielu Bob, a ty jesteś rozsądnym człowiekiem... Idź zamknij drzwi Bobie, aby ten twój dżentlmen nie słyszał tego co ci powiem.
Bob usłuchał.
— Tego, co ci mam powiedzieć, zaczął znowu burker nieco zakłopotany, niech mię djabli wezmą, nie powiedziałbym nikomu innemu. Nie podejmowałem się nigdy nic podobnego. Ale ty Bobie nie masz ani serca, ani duszy... i byleby ci dobrze zapłacono...
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/463
Ta strona została przepisana.