— Pan Paterson! rzekł Bob, no, no... cóż tam nowego?
— I bardzo nowego, dla Boga! odpowiedział Paterson wzdychając; trzeba będzie koniecznie mości Bob, abyś nas z czasem uwolnił od tego djabła Briana!...
— Skoro Wasza Wielmożność zechce, ale to będzie djabelnie drogo kosztować... Wielce szanownemu nie brak ognia w oczach i nie jest on z tego rodzaju ludzi, co to z nimi można działać bez namysłu... Szkoda, kiedy mówimy o tém, żem pozwolił odejść dżentlmenowi, z którym dopiero rozmawiałem... to właśnie jego sprawa.
— Ah!... rzekł Paterson z bojaźliwém poruszeniem.
— Tak jest... to pan Bishop... Pan wiész?... pan Bishop, tak nazwany burker.
Intendent nie mógł się wstrzymać od zadrżenia na samą myśl, że był tak blizko człowieka, na imię którego drżał cały Londyn.
— Nie lękaj się pan, mówił daléj Bob z uśmiechem, pan Bishop już wyszedł... a zresztą on nie jest złym... Ja, widzisz pan, wracając do rzeczy, tylko przypadkowo w tym fachu pracuję i kiedy nie mam innego sposobu zarobkowania na biédny kawałek chléba... Ah! Wasza
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/466
Ta strona została przepisana.