— A widzisz pan! Prawda, że podobnych na bruku znaleźć nie można... Milord złapał się na wędkę?
— Milord?... Niech mię Bóg skarze, zacny Jakóbie...
— Bob, do usług...
— Niech cię djabli wezmą!... Milord mię nie słuchał. Milord nazwał mię szelmą...
— Czy to być może! szepnął Bob ze skruchą.
— Milord wybił mię.
— Wybił! o święty Boże!
— Milord wypędził mię.
— Wypędził Waszę Wielmożność!
— I co się nazywa wypędził, przyjacielu John... czy Bob?...
— Ah! rzekł Bob tracąc swój pokorny uśmiech; więc pan już nie jesteś intendentem milorda?
Paterson zrozumiał to.
— Umiałem ja sobie oszczędzić, odpowiedział; nie obawiaj się niczego. Od lat piętnastu sprawowałem interesa hrabiego de White-Manor.
— To prawda, pomruknął Bob pokornie się kłaniając. I czegoż więc Wielmożny pan żądasz odemnie?
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/468
Ta strona została przepisana.