— Ale w imię nieba! zawołała lady Joanna, dokądże chcecie mię zawieść?
— Signora si!... arcy szlachetne rysy promienistéj twarzy della vostra illustrissima Allezza... Zdaje mi się, że vostra Allezza coś mówiło? Powinnam była uprzedzić ją, że Bóg nie udarował słuchem uszu moich.
— Głucha! szepnęła lady B***, która odtąd musiała wyrzec się wszelkiéj nadziei zmiękczenia swéj towarzyszki lub otrzymania odpowiedzi.
— Signora si! zaczęła znowu mała kobiéta; szlachetny mój małżonek, il Conte Kantakuzenos mawiał zawsze... ale mniejsza oto... jeżeli la vostra serenissima Eccellenza chce wysiąść, nie mogę temu przeszkodzić, niech mię Bóg od tego zachowa!... ale vostra Allezza musi odejść z próżnemi rękami.
Lady B*** czém prędzéj poszukała na siedzeniu swéj szkatułki, ale szkatułka już zniknęła.
— O mój Boże! zawołała.
— Jeżeli, przeciwnie — dodała mała kobiéta z niezachwianém przymileniem — la vostra Eccellenza pragnie tu pozostać, trzeba koniecznie aby nie dotykała tych firanek, umyślnie dla niéj urządzonych.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/481
Ta strona została przepisana.