Lady Joanna ujrzała się wprowadzoną do dosyć obszernego salonu, z niejakim zbytkiem umeblowanego. Na środku stał stół, zamiast kobierca okryty indyjskim szalem, a na nim mnóstwo rejestrów. — Na około stołu umieszczone były porządne, bogate i wygodne fotele.
W pokoju tym jedna tylko znajdowała się osoba, a tą był zacny nasz kapitan Paddy O’Chrane, w swoim niebieskim fraku i żółtych spodniach. Irlandczyk i szczęśliwy kochanek pięknéj szynkarki z pod godła korony.
— Dzień dobry Mandlin, rzekł obracając mowę do małéj kobiéty, dzień dobry kuglarko, moja najdroższa przyjaciółko... Milady, jak Boga kocham... składam ci winne uszanowanie... To jest... racz pani darować, albo niech mię djabli porwą.
Poczciwy kapitan nie miał w istocie pretensji do tytułu dandego, ale któryż mężczyzna nie jest przekonany, że ma najlepsze ułożenie? Paddy chciał przy téj sposobności popisać się z dżentlemenowskiém odniechcenia i zaczął robić młynka swą grubą laską, co dowodziło rzeczywiście, że żyć umie.
— Fi! mości panie! zawołała mała kobiéta, czyż w obec dam nie możesz się zachować przyzwoicie?
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/499
Ta strona została przepisana.