— To bardzo dowcipnie, odpowiedziała szyderczo mała Francuzka.
Milord prawdę mówił. Zuzanna i Brian patrzali na siebie. Pan de Lancester był już tam oddawna, a zaledwie kilka słów mówili z sobą.
Nie był to już wczorajszy Brian, roztargniony, zajęty jedną myślą i gotów w obec świata odegrać śmiałą komedyę swéj zemsty. Owszem, teraz był poważny, uradowany, w błogiém jego spojrzeniu można było wyczytać ognistémi literami wyrytą namiętność zwycięzką, która go opanowała, a któréj poddawał się z trwogą i powątpiewaniem. Bał się kochać nadto i miał słuszność, nie był bowiem wobec jednéj z tych niewiast, które kochamy czasem dla rozrywki, mniéj więcéj według okoliczności; które ubóstwiamy, kiedy jesteśmy w dobrym humorze, a odtrącamy od siebie w chwili spleenu, do których znowu powracamy, aby ich znowu porzucić; które dopomagają nam zabijać nudne, stracone godziny.
Zuzanna należała do rzędu kobiét, co podbijając nasze życie i opanowując całe nasze serce, wymazują z niego wszystko co je dawniéj zajmowało.
I ona nawzajem napawała się widokiem Briana, jakby z obawy postradania najmniejszéj na-
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/509
Ta strona została przepisana.