wet cząstki szczęścia, co wypływało z jego obecności. Ona nie zmieniła się bynajmniéj od wczorajszego wieczoru. Naiwnéj jéj radości nie ćmiła żadna zalotność. Wyświeciła ona na jaw całą swą duszę, w któréj było tyle miłości, iż wszelka mowa zbyteczną była do wyrażenia tego, co mówiło jéj spojrzenie.
W takim więc oboje byli stanie: Brian strwożony, przerażony przepaścią, w jaką go pociągała wczoraj dopiéro zrodzona namiętność, która dziś już ujarzmiała jego wolę; Zuzanna, ufająca, szczęśliwa, niepomna na długie miesiące cierpień w tém zachwyceniu piérwszego dnia błogości.
— Widziałaś mię wczoraj, rzekł nakoniec Brian; zrozumiałaś mię... chceszże mię jeszcze kochać?
— Czy chcę! szepnęła Zuzanna. — O jakże Bóg jest dobry, że cię nie uczynił mordercą!
Ręce ich spotkały się. Brian przycisnął do serca rękę Zuzanny.
— Króla czy żebraka, najuczciwszego lub zbrodniarza, los chciał abym cię kochała Brianie, rzekła daléj, i umarłabym gdybyś mię nawzajem nie kochał.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/510
Ta strona została przepisana.