— Kocham cię, o! kocham cię pani! zawołał Brian z gwałtowności, odtąd i ja, podobnie jak pani, powiedzieć muszę: los chciał abym cię kochał!... Nie chciałem tego... bo przy moim sposobie życia nieraźnie miłości... Jestem ubogi, a szczupłe moje dochody płyną ze źródła obcego, szczególnego, nieznanego... Zawikłałem się w nierozsądną walkę, która mię z czasem zabije, i w któréj zwycięztwo nawet nie przyniosłoby mi radości... nakoniec, ja ani sam kochać, ani też dać się kochać nie powinienem.
— A czyliż nie jesteś pięknym i szlachetnie urodzonym Brianie, czyż nie jesteś najszlachetniejszym i najpiękniejszym?
Pan de Lancester smutno się roześmiał.
— Jak to ładnie! rzekła mała Francuzka.
— Trochę za długo, odpowiedział milord.
— Nie pomnisz więc już Tyrrellu swych pięknych lat?
— Ej do djabła Mandlin!... ta dziewczyna jest w rzeczy saméj godna podziwienia!... Sza!... ale otóż ta dumna piękność zmieniła się w gruchającą gołębicę!
— Będziemy nieszczęśliwi Zuzanno, rzekł Brian, a jakże okropnéj doznawałbym męczarni na widok twego nieszczęścia!... A jednak wo-
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/511
Ta strona została przepisana.