— I ty więc także blizkim byłeś śmierci? szepnęła Zuzanna, któréj czarne oczy łzami zabiegły.
— Nie wiém, odpowiedział Brian, tak dalece zniżając głos, że Zuzanna dla słyszenia go musiała się ku niemu pochylić; nie wiém pani... Serce moje było pełne nienawiści, a rozpacz to zły doradca... Ale mimo to wszystko on jest moim bratem i Bóg ulitowałby się zapewne nademną, i dozwoliłby mi umrzeć, nim mu cios zadałem... Tak jest pani, o! pragnę temu wierzyć... i ty pani wierz także, żem był blizki śmierci, ale nie zbrodni!
Brian pobladł. Bystry wzrok jego wydawał się obłąkanym, a zimna ręka drżała gwałtownie, ściskana dłonią Zuzanny.
— Brianie, rzekła Zuzanna słodkim, błagalnym głosem, nie bądź smutnym przy mnie, bo nie umiém patrzyć na ciebie gdy cierpisz. Byłeś nieszczęśliwym, Brianie, ty... o Boże! gdzież więc jest człowiek co nie narzeka?... O! czemuż nie można poświęcić życia za tych co się kocha!...Ah! teraz już więcéj cierpiéć nie będziemy.
I nawzajem chwyciła ręce Lancestra i namiętnie tuliła je do swych piersi.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/515
Ta strona została przepisana.