kojność, bo Frank znał oddawna poczciwego ślepca, równie jak i jego matka i cały prawie świat londyńki.
Frank wprawdzie nie najgrzeczniéj się z nim obszedł na zawczorajszym balu w Trewor-house, ale Stefan nie wiedział o tém i zresztą biédny niewidomy nie żywił zemsty.
Frank całą noc miał gorączkę. Teraz spał.
Stary Jakób zajęty był jakąś robotą na dole.
On to otworzył drzwi Zuzannie.
— Czy tu wielce szanowny Frank Percewal? spytała.
— Tu milady, odpowiedział Jakób; ale nie można się z nim widziéć.
— Wiém, że chory, dodała Zuzanna, z przykrością powtarzając wyrazy, których ją nauczono. Ale właśnie dla tego tu przybywam. Stefan Mac-Nab mniemał, ze nierozsądnie uczynił zostawując chorego sam na sam z człowiekiem pozbawionym wzroku.
Dobry pan Stefan! szepnął stary Jakób; jak on o wszystkiém pamięta... Ah! na wielką tarczę Percewalów, którą pani obaczysz skoro wejdziesz do gabinetu Jego Wielmożności, oto mi prawdziwy przyjaciel... Gdyby mi wolno było czynić przypuszczenia, sądziłbym że pani
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/537
Ta strona została przepisana.