— Oto list do Waszéj Wysokości, rzekł Jakób, od mojego pana.
Lord Trewor odepchnął go.
— Weź milordzie, weź!... zawołał Jakób; weź na imię Boga!... Pan mój umiera!...
— Pójdź precz, srogo odpowiedział lord Trewor; nie znam już Franka Percewal.
Rio-Santo lekko pobladł na widok starego sługi; ale usłyszawszy te słowa odzyskał znowu swą obojętną minę.
— Przez litość milordzie!... dodał wierny Jakób, chcąc coś więcéj jeszcze mówić.
Lord Trewor pochwycił list i podarł nie czytając go.
Jakób cofnął się jakby w twarz dostał.
Oczy jego zabłyszczały ogniem; pochylona postawa wyprostowała się.
Ale wnet smutnie zwiesił głowę i spojrzał na starego lorda z wyrazem najboleśniejszego wyrzutu.
— Była to jego ostatnia nadzieja!... pomruknął z nieopisaną boleścią; musi więc umrzéć mój biédny Frank!...