rżyć się, wsparła głowę na ręku i chciała wmówić w siebie, że jest w domu ciotki, pod wysoką protekcyą swego kuzyna Stefana Mac-Nab.
— Klaro! rzekła nakoniec po-cichu i nieodkrywając twarzy.
Klara zwróciła na nią smutne, lecz spokojne spojrzenie.
— Czy ty się nie boisz? spytała bojaźliwie Anna; jak tu ciemno i zimno, moja siostro!... już musi być późno... A ten człowiek, teraz mniemam, żeś miała słuszność Klaro! ten człowiek, który tu nas przyprowadził nie jest podobny do poczciwego Dunkana z Leed!
— Wszakżeś go tak dobrze poznawała! rzekła Klara uśmiechając się.
— Nie wiém... Dunkan nie ma tak dzikiego wzroku, co się szyderczo z pod gęstych i spuszczonych powiek uśmiecha... Chciałabym stąd wyjść Klaro!
— Cóż znowu, Anno!... wszakże nasz ojciec ma przyjść. No! uspokój się... Czegóż się można obawiać o téj godzinie, kiedy cały Londyn jeszcze czuwa?
— Nie wiém, rzekła Anna drżącym głosem; boję się... Nigdym się bardziéj nie bała!
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/571
Ta strona została przepisana.