nym, ale nic przyszło mu na myśl, że między nim, a tym pysznym nieznajomym można wyprowadzić równoległą liniją. Zazdrość malowała mu go doskonalszym jeszcze, niż był w rzeczy saméj. W oczach jego ten niedbały śpiący przybierał kształty nadzwyczajne, fatalne: był to jeden z tych pociągających ludzi, którzy pojawiają się w romansach umyślnie dla podbicia najniepokonańszéj cnoty.
Stefan nie mógł nawet nic zarzucić lekkiéj szramie, która mu przecinała czoło; nie widział jéj, chociaż część kościoła, w któréj się obaj znajdowali, jaśniała bardzo żywém światłem. W istocie szramę tę wtedy tylko dostrzedz można było, kiedy czoło zarumieniło się pod wrażeniem nagłéj jakiéj namiętności. A w téj chwili czoło marzącego było blade i gładkie, jak czoło dziecięcia.
W braku powodu, Stefan upatrzył cóś do jego oczu; wyobrażał sobie, że są czerwone, wywrócone, a potém uniesiony nadzieją, potarł ręce i zawołał:
— Może on zezowaty.
Ta dobroczynna myśl znacznie go uspokoiła, a że i kazanie już się skończyło, odszedł więc
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/60
Ta strona została przepisana.