I pochylił się dla wskazania miejsca. W tém jakiś biały przedmiot uderzył go w oczy, żywo go porwał.
Była to batystowa chustka od nosa z cyfrą K. M. F. wyhaftowaną na rogu.
Laird cały się wyprostował; z oczu jego błyskały płomienie; okropnie krzyknął:
— I Klara także! a więc obie!... obie zarazem!
Twarz lairda przybrała wyraz tak strasznéj groźby, że oberżystka umknęła cała drżąca drzwi za sobą zatrzasnąwszy, i zostawiła męża na łaskę Boga.
Angus zwolna ku niemu postąpił, porwał go za piersi i jak dzieckiem cisnął o ziemię.
— Łaski! łaski! stęknął oberżysta na pól umarły, ze strachu.
Angus z wściekłości tak mocno zacisnął zęby, ze o mało się nie połamały; z nadludzkiém wysileniem ledwo zdołał wymówić:
— Czyście je zabili?
— Nie, Wasza Wielmożności, nie, na moje zbawienie! zawołał Gruff; napiły się trochę opium i więcéj nic.
Z piersi lairda wydobyło się długie westchnienie.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/609
Ta strona została przepisana.