Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/618

Ta strona została przepisana.

brytan szczekał, ale jaki ma podobny głos do tego szelmy Gruffa... Otóż to mi łajdak dopiéro, on pewno kiedy narobi nieszczęścia swojéj żonie.
Uspokojony nieco tą myślą, ale nawykły do zbytecznéj przezorności przemieniającéj się w naturę u wszystkich złoczyńców, spojrzał ku oberży pod Królem Jerzym. Żółta latarnia już nie świeciła. A więc to nie brytan szczekał. — Oznajmowano mu niebezpieczeństwo, tém dla niego groźniejszéj iż nie mógł rozpoznać jakiego jest rodzaju.
Znowu więc podniósł się, a badawcze jego oko wpatrywało się w każdy punkt wkoło łodzi.
Żaden podejrzany przedmiot nie uderzył jego wzroku.
— Niech mię Bóg skarze! mruknął bardzo niespokojny, majtkowie mówią o jakimś holenderskim woltyżerze, co jak widmo jakie umie przewracać okręty... Czyżby tu gdzie koło mnie miał być jaki przeklęty policyjny statek? Przyznam się, że bitwa morska o téj godzinie, byłaby mi bardzo przykrą... Ale niech umrę, jeżeli widzę choć łupinę orzecha tu gdzie blizko płynącą...