Marzyciel z zamiłowaniem wytężył słuch jak jaszczurka, nad głową któréj odbija się dźwięk fletu. Uśmiech jego mocniéj zajaśniał, a cała fizyonomia wyrażała zachwycenie. Stefan przypatrywał mu się z podziwieniem. W miarę jak się przedłużało śpiewanie, nieznajomy zdawał się uginać pod siłą wrażeń, zdawał się być łupem zachwycającego uniesienia.
— Dla naszych chorych! rzekł w téj chwili słodki głosik po za Stefanem.
Obrócił się i poznał Annę, która zbierała kwestę.
Zmartwiony Stefan mniemał, że ma prawo postępować jak szaleniec: włożył rękę do kieszeni i w przystępie nieopisanéj rozrzutności, cisnął z hałasem jednę po drugiéj koronę do worka kwestarki. Anna podziękowała mu wdzięcznym uśmiéchem.
Po tym romantycznym akcie wspaniałomyślności wyprostował się i głośno westchnął, a następnie rzucił tryumfujące spojrzenie na tajemniczego rywala swojego.
W tém przynajmniéj, pomyślał, przewyższę cię nienawistny człowieku!
— Dla naszych chorych! powtórzyła znowu Anna, zatrzymując się przed marzycielem.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/62
Ta strona została przepisana.