— Interes skończony, rzekł Bob do siebie; wolę, że go wiosłem niż nożem wyexpedyowałem... Jadłem niegdyś jego chléb, tego starego Angusa, i piłem jego piwo... dobre piwo na honor!... i jakoś zawsze przykro jest grać w noże z dawnym towarzyszem.
W chwili gdy Bob domawiał tych słów, których wysokiéj moralności nikt zapewne nie chciałby zaprzeczać, usłyszał mały szelest na przodzie łodzi i obrócił się leniwie.
Atoli obojętność ta nie długo trwała, wydał krzyk wściekłości, czém prędzéj wydobył nóż i porwawszy się na równe nogi, ujrzał na przodzie łodzi długą, czarną postać. W sekundę potém laird i Bob stali naprzeciw siebie.
Wiosło zapewne obróciło się w ręku Boba. Nie ostrym, ale płaskim bokiem trafiło lairda, który jako doskonały pływak zanurzył się, umknął ciosu i, korzystając z omyłki Boba, z przodu dostał się na łodź.
Bob miał swój nóż, laird zaś trzymał w ręku szkocki puginał; obaj byli silni, a zwycięztwo wątpliwe.
Jak powiedzieliśmy, księżyc skrył się za chmury.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/624
Ta strona została przepisana.