Rio-Santo wszedł w towarzystwie doktora Moore.
Był blady i strudzony. Szerokie niebieskie pierścienie okalały zagasłe jego oczy.
— Dobrze, Lovely, dobrze! rzekł odtrącając psa, który nienawykły do tak obojętnego przyjęcia, legł smutny przy sofie; dobry wieczór Angelo.
Uścisnął mu dłoń i przyciągnął ku sobie.
— Angelo idź, przynieś pieniądze, które zostawiłem w powozie, rzekł mu po-cichu; jest tam dziesięć tysięcy funtów szterlingów... Przywożę je z domu na Cornhill... włożysz je do mojéj kassy.
Kawaler ukłonił się i wyszedł.
— Cóż tam nowego, sir Edwardzie? spytał markiz. Doktorze chciéj przebaczyć; siadaj: zaraz ci służę.
— Przychodzę dowiedzieć się, odpowiedział ślepy, czy mój wynalazek pomyślnym został uwieńczony skutkiem.
— Zręczny z ciebie człowiek, sir Edwardzie, zimno odpowiedział Rio-Santo. Wszystko się udało i zyskałeś dziś sto gwineów, które mój podskarbi ma do twego rozporządzenia.
Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/640
Ta strona została przepisana.