Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/642

Ta strona została przepisana.

— Doprawdy, milordzie? odparł ślepy; w takim razie i ja cieszyć się powinienem. Ale to szczególna dziewczyna...
— Jest to godne uwielbienia dziecko! melancholicznie powiedział Rio-Santo.
— Godna uwielbienia, niezawodnie milordzie, ponieważ Wasza Wysokość tak sądzi, ale ona wcale do innych kobiét niepodobna. Obawa nie ma nad nią żadnéj władzy, i lękam się, aby czasem przez nieostrożność...
— Ona go więc bardzo kocha, sir Edwardzie?
— Miłością żarliwą i namiętną milordzie... Powiedziałbym raczéj miłością wzniosłą, niebiańską, gdybym nie nienawidził tych wielkich słów, które poeci w śmieszne zamienili.
— Srogi jesteś, sir Edwardzie... a ten Brian, jakże szczęśliwy!
Ślepy powstrzymał uśmiech, a Rio-Santo dodał po chwili milczenia:
— Zbliża się czas, sir Edwardzie, w którym wszyscy co mi służą, wynagrodzeni zostaną nad ich spodziewanie, w którym wolni będą od wszelkiéj niespokojności... Czuwaj nad Zuzanną, bo prawda, że przez nieostrożność możnaby, jeżeli nie wszystko postradać, to przynaj-